piątek, 7 września 2012

Uczynek 6


W ciemnej uliczce rozległ się kolejny krzyk. Zaciekawiony Mori przyległ do ściany, a gdy wystawił głowę zza jej kantu jego brązowe tęczówki ujrzały kilka osób stojących na środku ulicy. Trzech przysadzistych mężczyzn i młodą dziewczynę, trzęsącą się ze strachu. Jeden z nich, najniższy i najgrubszy splunął na ziemie, wyciągnął dłonie z kieszeni i zaśmiał się:
- No, to teraz się z tobą zabawimy.
Na te słowa drugi osiłek, tym razem najwyższy złapał dziewczynę za plecy, tak aby nie mogła się ruszyć. Gdy dziewczyna poczuła dotyk mężczyzny i jego okropny zapach ponownie zaczęła wzywać pomocy.
- Pomocy! - krzyczała przez łzy, a każde jej słowo, cichło z chwili na chwile w zrezygnowaniu. Dziewczyna wiedziała, że może liczyć tylko na siebie. Zaczęła się wyrywać, lecz to na nic. Byli od niej więksi i silniejsi.
- Pomocy - powtórzyła cicho, opuściwszy głowę.
- Połóżcie ją tam - łysy mężczyzna wskazał skrzynię, położoną na chodniku, obok latarni. Najwyższy z nich brutalnie rzucił ją na drewniana skrzynkę. Dziewczyna płakała, ale nic nie mogła zrobić.
- Bezsilność - podsumował Mori w myślach. Dwoje oprychów chwyciło ją mocno za ręce, podczas gdy łysy mężczyzna zbliżył się do niej i zaczął ściągać spodnie.
Ciało Moriego oblał gorący pot, a jego myśli spowiło przerażenie. Oderwał się od betonowej ściany i zaczął uciekać. Biegł ile sił w nogach, gdy minął kilka domów usłyszał cichy, szyderczy śmiech w głowie.
- Jestem przerażony, co mam robić Hatredies? - Miecz jednak nie udzielił mu odpowiedzi. Przez głowę Moriego przeleciało mnóstwo myśli. Bał się, że go zabiją, nie chciał jednak zostawić dziewczyny samej.
- Ale przecież oni są dwa razy więksi ode mnie, nie mam z nimi szans - powiedział sam do siebie. Spojrzał na swoją prawą dłoń, która trzęsła się ze strachu. W tym momencie coś się w nim zmieniło. Zacisnął palce z całej siły i powiedział
- Nie będę słaby, już nigdy!
Obrócił się i zaczął biegnąc w stronę dziewczyny. Nie wahał się, był zdecydowany, tak samo jak w pamiętny dzień w szkole. Wyszedł za rogu i zobaczył, jak łysy mężczyzna rozdziera jej krótka spódnice.
- Zostawcie ją! - krzyknął. Na te słowa cała trójka obróciła się w jego stronę.
- To jakiś szaleniec, dajmy mu nauczkę - powiedział łysy. Mężczyźni zostawili dziewczynę, która sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć, i zaczęli zbliżać się do Moriego.
- Nowe życie! - krzyknął i ruszył z impetem w ich stronę. To wszystko działo się tak szybko, dwoma rękami popchnął wysokiego mężczyznę, który, o dziwo, z potężną siłą runął na podłogę. Przed jego oczami pojawiła się zbliżająca pięść, zrobił unik i skontrował prawym sierpowym łamiąc nos najgrubszego osiłka.Ten odskoczył do tyłu i złapał się za twarz. Ze spodem dłoni przyłożonej do ust wymamrotał
- Skąd ten gówniarz ma tyle siły.
Mori chciał się zając ostatnim z nich, gdy poczuł jak potężne ręce uciskają jego talie. Próbował się wyrwać, ale nie mógł przerwać potężnego uchwytu. Łysy mężczyzna zaczął okładać go pieścami po twarzy. Gdy Mori poczuł cios, zakręciło mu się w głowie i zrobił się słaby. Mężczyzna tak długo okładał chłopaka, aż zauważył, że ten przestał się ruszać. Facet stojący z tyłu obluźnił ucisk.
Na twarzy zebranych mężczyzn namalowało się przerażenie.
- Kur*wa, on nie żyje! - krzyknął jeden z nich
- Uciekajmy! - wymamrotał przez usta, zakryte dłonią kolejny.
To były ostatnie słowa jakie zarejestrował Mori. Zaraz potem zemdlał.

Nowe życie 5


Mori spacerował nocnymi uliczkami zatłoczonego miasta. Miejsce to było pokryte chłodem, który raz po raz podsycał wiatr. Chłopak mijał wielu ludzi, którzy zajęci swoimi sprawami nie zauważyli w mroku jego dziwacznego ubrania, gdy w oddali ujrzał wspaniale oświetlony most, pod którym płynęła spokojna rzeka. Była szeroka na kilkadziesiąt metrów. Mori postanowił się tam udać. Zajęty wpatrywaniem się w liczne szyldy i tryskające kolorami ogłoszenia, nie zauważył znaku z napisem " Aleja zakochanych ". Pewnym krokiem skręcił w nią i jakby nigdy nic udał się w stronę mostu. Po drodze obdarowywał spojrzeniami liczne pary nastolatków, które, idąc wtulone, ogrzewały się swoją bliskością.
- Co to, jakaś ulica dla zakochanych? - zadał sobie pytanie, spoglądając na kolejną parę całującą się tuż obok niego. To miejsce było niesamowite, mimo późnej pory roiło się w nim od otwartych sklepów i hoteli aż po bary oraz restauracje. Jedna z nich nazywała się "Nowe życie". Mori od razu się uśmiechnął, gdy zobaczył oświetlony napis na jej dachu.
-Nowe życie - skwitował cicho.
Przed budynkiem poustawiane było wiele kolorowych stolików, które - jak zauważył - cieszyły się sporym zainteresowaniem. Przy jednym z nich siedziała grupka osób w jego wieku, które najwidoczniej bardzo dobrze się bawiły. Dziewczyny śmiały się we wszystkie strony. Zajęte zaciętą rozmową, nie zwracały uwagi na otoczenie. W pewnym momencie jedna z nich, blondynka o brązowych oczach, spojrzała w stronę Moriego. Zarumieniony i lekko podenerwowany szybko odwrócił wzrok. Dziewczyna szepnęła coś do swoich rówieśniczek, które po chwili dołączyły do wpatrywania się w zafrasowanego chłopaka. Ich wzrok był inny niż ten, który spotykał niegdyś na co dzień. Mori długo szukał w myślach odpowiedniego słowa, aby opisać to spojrzenie, w końcu powiedział w myśli ”Ciepły. Ten wzrok jest ciepły.” Był za daleko żeby usłyszeć co dokładnie mówiły dziewczyny. Jedyną rzeczą, jaką zarejestrowały jego uszy był nieustający chichot. Gdy je minął spojrzał w ich stronę jeszcze raz, i wówczas te, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odwróciły się z powrotem do siebie i zaśmiały.
- No tak, przecież wyglądam jak jakiś typek z anime, co ja sobie myślałem - kontynuował dialog z samym sobą, odwróciwszy wzrok i spusciwszy głowe. Po chwili znalazł się na moście, który zdawał się być głównym punktem zainteresowania w okolicy. Mori nigdy nie widział tylu zakochanych na raz. Oparł się o metalową barierkę i spojrzał w głąb rzeki. Wzdłuż jej spokojnego koryta ciągnął się las oświetlonych budynków. Były to głównie kamienice, które udekorowane świątecznymi lampkami i różnymi figurkami prezentowały się wspaniale. Jeszcze dalej stała wysoka wieża, której oświetlony spód kontrastował z ginącym w cieniu dachem, tworząc przy tym niesamowity efekt. Podążając za czubkiem budynku jeszcze wyżej Mori spotkał się z księżycem. Był niemalże w pełni. Mori ponownie skierował wzrok w dół, na rzekę. Na początku ujrzał dokładne odbicie księżyca w wodzie, był to wspaniały widok. Chłodny podmuch wiatru lekko rozwiał jego włosy, burząc tym samym doskonale płaską tafle wody i wspaniałe odbicie księżyca. Skierował wzrok pod sam spód mostu, tak, że widział własne odbicie. Przez chwile było bardzo niedokładne, aż nagle woda się uspokoiła i zobaczył dokładnie swoją twarz. Jego serce zaczęło bić szybciej. To co zobaczył, zdziwiło go jeszcze bardziej od obudzenia się w trumnie, rozmowy z mieczem i latania. Ten widok, był niczym spełnienie jego marzeń. Ogromna blizna na twarzy zniknęła, nie było po niej nawet śladu! Mori, niedowierzając temu, co widział, delikatnie przejechał palcami po gładkim policzku, po którym zaraz spłynęła pojedyncza łza, była to łza szczęścia.
- To musi być sen - pomyślał, wpatrzony w szczegółowe odbicie swojej twarzy. Jego oczy uchwyciły w tafli wody napis "Nowe Życie" który przed chwilą minął- Tak, będzie nowe, lepsze - powiedział. Nie myślał teraz, gdzie będzie spał, co będzie jadł, cieszył się chwilą. Szczęście przepełniało całe jego serce, i nie pozwalało mu się martwić. Hatredies również mu w tym nie przeszkadzał, nie odezwał się od kiedy Mori wzleciał w chmury.
- Moja twarz.. jest piękna - stwierdził, podziwiając swoje odbicie. Tej magicznej chwili towarzyszył szum wody i ciche podmuchy wiatru, które raz po raz wplatały się w jego włosy. Nagle zrobiło się jeszcze chłodniej i z gwiaździstego nieba zaczęły spadać coraz to kolejne płatki śniegu. Po chwili mroźna biel obiegła całe niebo.
Mori spędził w tym miejscu około godzinę, bezustannie wpatrując się w odbicie swojej twarzy w tafli wody. W końcu gdy zrobił się śpiący i gdy zauważył, że nawet w tym miejscu zrobiło się całkowicie pusto, postanowił pójść gdzieś indziej. Długo się wahał, ale w końcu zdecydował, że połazi po różnych domach i popyta, czy mógłby raz przenocować. Po minucie wędrówki znalazł się na pewnym ponurym osiedlu, na którym każdy dom wyglądał niemalże identycznie. Tylko jeden z nich wyróżniał się z szarości, ponieważ na nim jako jedynym wisiały świąteczne lampki. Mori stanął przed drzwiami. Dalej nie był pewien, czy to dobry pomysł, ale po chwili namysłu stwierdził, że i tak nic nie straci. Toteż zapukał niepewnie w drzwi, zza których po chwili wyłoniła się postać dorosłego mężczyzny. Wnętrze domu biło ciepłem, tak potężnym, że Mori czuł je aż na zewnątrz. Za sylwetką mężczyzny ujrzał wysoką choinkę przystrojoną wieloma bombkami i aniołkami. Obok choinki, na kanapie siedziała wspólnie wesoła rodzina. Zazdrościł im tego, że mogą być razem.
- Czego? - warknął mężczyzna, spoglądając na dziwaczny ubiór Moriego, po czym dodał - Halloween to nie dzisiaj.
- Czy mógłbym... przenocować u pana jedną noc? - wymamrotał, spuściwszy wzrok w dół.
- Jasne, dobre! - odparł mężczyzna poczym zatrzasnął Moriemu drzwi przed nosem.
Odchodząc usłyszał głosy z wnętrza domu.
- Kto to był?
- Jakiś przybłęda
- Nie no, ludzie są tu mega życzliwi - pomyślał, i udał się w stronę kolejnego domu.
Już miał zapukać w kolejne drzwi, gdy tuż pod jego nogi podbiegł mały , czarny kotek.
Mori ukucnął przy nim, i zaczął go głaskać pod sierść.
- Co tutaj robisz przyjacielu, też nie masz gdzie spać? - powiedział w stronę przemarzniętego futrzaka. Nagle, znienacka, usłyszał krzyk jakiejś dziewczyny.

Motyl 4


"Krótkie jest życie motyla, jeden dzień żyje, a potem przemija jak chwila" - tymi słowami ksiądz zakończył przemowę i skinął w stronę kilku mężczyzn ubranych w czarne garnitury. Gestowi temu towarzyszył lekki powiew chłodnego, subtelnego wiatru. Z daleka można było dostrzec liczne rzędy identycznych grobów oraz sosny, delikatnie kołyszące się niczym morskie fale. Ludzie stali w bezruchu z spoglądając przygnębionym wzrokiem na skrzynie, nikt jednak nie płakał. Mężczyźni ustawili się i zgodnie podnieśli trumnę, gdy ta nagle zaczęła się ruszać. Dobiegały z niej liczne krzyki i błagania, jednakże zebrani w ogóle ich nie słyszeli. Mori stał niezauważony z boku i przyglądał się jak trumna z napisem Mori Akina, jest wsuwana do głębokiego rowu.
- Żyje! - krzyknął, lecz nikt nie zareagował. Mori podszedł tak blisko trumny, jak tylko mógł, gdy nagle drewniana pokrywa się otworzyła. W środku leżał przerażony, zapłakany chłopiec, na którego twarz, od czasu do czasu spadały zimne krople deszczu. Chłopcem tym był nie kto inny, jak Mori.
- Błagam, ja żyje, wypuście, nie chowajcie mnie! - Dobiegał głos z trumny.
Mori spojrzał z boku na wszystkich ludzi stojących obok i wpatrujących się temu, co się dzieje. Dlaczego nikt nie reaguje? Dlaczego ja nie mogę zareagować, jestem sparaliżowany?Ponownie zwrócił uwagę na księdza, który zaczął się dziwnie trząść. Po chwili mężczyzna ten obrócił się dwa razy w prawą strone, sutanna, koloratka oraz stuła pozostały bez zmian, tylko twarz się zmieniła. Mori ujrzał przed swoimi oczyma twarz swojej matki, tą sama twarz, która widział tego dnia, gdy znalazł ją martwą. Zapamiętał sobie dokładnie ten obraz.
- Nie chcemy cię Mori, twoje miejsce nie jest na ziemi - powiedziała kobieta ze spokojem w oczach poczym silnym kopniakiem zatrzasnęła wieko trumny.


Świeży zapach sosny to pierwsze co poczuł, gdy się ocknął. Jasne promienie przenikały przez szpary pomiędzy deskami, padając prosto na jego twarz. Mori zmrużył oczy, po czym delikatnie przejechał palcami po chropowatej powierzchni drewna.
- Gdzie ja jestem? - Poczuł jak chłód przenika przez drewnianą ściankę i sunie po jego skórze.
- Grób? - pomyślał, po czym ostrożnym ruchem zsunął ciężką pokrywę na bok. Próbował wstać, lecz poczuł, jak jakiś ciężar, niczym magnes przyciąga go do ziemi. Obrócił się na brzuch, z trudem klęknął na kolanach i, podparłszy się rękoma, wstał. Wziął głęboki wdech, do jego ust wlało się niesamowicie świeże powietrze. Rozejrzał się dookoła, ale był tam tylko on i czerwona trumna. Hebanowe pustkowie, od czasu do czasu pokryte kolcami zlewało się z intensywną czernią znad horyzontu. W oddali widniał okrągły księżyc, który oświetlał tajemnicze miejsce. Jeszcze dalej stały góry, których wielkość można by podziwiać cały dzień. Ich ogromne, beżowe stoki z metra na metr zamieniały się w coraz węższą fioletową fortece. Tuż obok potęgi skalistych tworów, widniało czerwone jezioro, którego barwy były tak ostre, że od dłuższego wpatrywania się, zaczynały boleć oczy. Miejsce to było pełne niesamowitych, odważnych kolorów, innych od tych na ziemi.
Mori wyciągnął rękę za plecy i wymacał stal. Przy pomocy drugiej dłoni chwycił za coś, co przypominało rękojeść i zaczął wysuwać ostrze z szerokiego pasa. Przed jego oczyma pojawiła się ogromna, ostra jak brzytwa klinga. Ostrze było niemal tak długie, jak on sam, a jego szerokość była porównywalna z talią niemowlęcia. Wygodna rękojeść, pokryta szarą szmatką, mogła pomieścić nawet trzy męskie dłonie. Jej dół był zakończony trzema metalowymi kolcami, które przypominały zęby rekina. Na ostrzu zaś, zaraz nad rękojeścią, widniał wygrawerowany napis " Hatredies ". Broń była tak potężna, że Mori pod jej ciężarem kiwał się we wszystkie strony. Zamaszystym ruchem ramion wbił okazały miecz w ziemie, lub w coś co ją przypominało. Miał na sobie czarny płaszcz ze srebrnymi zapięciami, które mimo małych rozmiarów rzucały się w oko. Odpięty płaszcz odsłaniał część klatki piersiowej chłopaka. Aksamitny materiał sięgał wzdłuż skórzanych spodni, niemalże pod samą ziemi. Mori spojrzał w dół. Miał na stopach wysokie, pokryte czarną skóra buty. Przez ich dolną część przeplatała się stylowa klamra ze srebrnym zapięciem. Wyglądem przypominały one znane z westernów kowbojskie buty. Na dłoniach zaś miał wygodne rękawiczki z uciętymi palcami. Poczuł jak chłodny wiatr smaga go po piersi wywołując delikatny dreszczyk. Jednak nie myślał teraz o tym. Bardziej zastanawiał go sposób, w jaki znalazł się w tym niesamowitym miejscu. Nagle poczuł lekkie buzowanie w głowie.
- Nie niebo - zabrzmiał tajemniczy głos, którego niespotykana, chropowata barwa przyprawiła bruneta o gęsią skórkę. Mori ponownie obejrzał się na wszystkie strony, lecz nikogo nie było w pobliżu.
- Kim jesteś, pokaż się! - krzyknął przestraszony chłopak
- Po kolei, ludzie są tacy niezdecydowani. Chciałeś się dowiedzieć co to za miejsce...
Mori chwycił miecz oburącz i zaczął nim niezdarnie wymachiwać we wszystkie strony.
- Jestem Hatredies, twój miecz
- Mój miecz? - wyjąkał, wypuściwszy broń z rąk
- To jakieś żarty? Wypuście mnie stąd! Chce wrócić do... - w tym momencie Mori przypomniał sobie, że nie ma do kogo wrócić. Obraz zmarłej matki wywołał bolesne ukłucie w sercu i łańcuszek łez spływających po policzkach.
- Tak, twoja egzystencja nie dobiegła końca. Na ziemi wierzycie, że po śmierci zbawiona dusza trafia do nieba... powiedzmy, ze jest w tym trochę prawdy. Nie trafiłeś tam, gdyż za życia doprowadziłeś do śmierci dziewiętnastu osób. Nie jest to jakaś szczególna liczba, trafiłbyś tutaj nawet po zabiciu jednej z nich, choć jej ogrom robi wrażenie.
- Dziewiętnastu osób. - Te słowa krążyły w jego głowie.
- Razem z sobą zabiłem siedemnaście osób, kim były dwie pozostałe? - zapytał zbity z tropu Mori
- Twój ojciec i twoja matka. Byli jedynymi osobami, które cię naprawdę (Razem!) kochały. Doprowadziłeś do ich śmierci.
- Oni umarli z mojego powodu?! - Mori nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
- Owszem, pamiętny pożar, w którym zginął twój ojciec wywołałeś właśnie ty. Bawiłeś się zapalniczką, zapaliłeś stertę papieru, sądziłeś, że ugasisz, chciałeś poczuć adrenalinę.
Mori opuścił wzrok.
- Twoja matka również zginęła przez ciebie. Masz racje, gdyby nie to, że jej nienawidziłeś (To stanowczo razem, chyba że zdarza ci się kogoś nawiedzić), nie popełniłaby samobójstwa.
- To nieprawda, kochałem ją! Ona nie zrobiła tego przeze mnie.
Na ziemi pojawiło się kilka kropli łez, które spływały z jego poczlików.
- To jest inny świat, nie zdajesz sobie sprawy z jego możliwości. My możemy wysłuchiwać czyichś uczuć, myśli, wiemy wszystko. Na ziemi wierzycie, że grzeszne osoby trafiają do piekła - zaśmiał się głos - piekłem jest życie, to ono jest karą.
- To niemożliwe! To wszystko mi się śni! Czy ja się odrodziłem? - zapytał Mori, zwolniwszy nieco oddech i nabrawszy spokoju.
- Można to tak nazwać - odparł głos.
- No i co teraz ze mną? Mam tak tu siedzieć na tym pustkowiu?
- Możesz
- Mogę? Da się stąd wydostać? - Z ust chłopaka wręcz wypływały kolejne pytania, na które Hatredies odpowiadał z niekrytym znudzeniem.
- Gdy się odrodziłeś, twoje ciało się zmieniło, nie pytaj jak, twój ludzki mózg tego nie pojmie, w każdym razie jesteś silniejszy, wytrzymalszy, szybszy i... możesz latać.
- Mogę latać? - zapytał zaintrygowany
- Tak, po prostu skup swoją energie i wyobraź sobie, że masz skrzydła.
Mori zacisnął pięści na znak skupienia. Po krótkiej chwili odczuł lekki ból, coś wyrastało z jego pleców. Dumne skrzydła, większe niż on sam, pokryte były pięknymi, czarnymi piórami, które od czasu do czasu wypadały i szybowały w powietrzu. Mori poczuł, że może to zrobić, może latać.
- Jestem niczym anioł - zaśmiał się po czym rozpostarł skrzydła jeszcze szerzej i wyżej i potężnym, szybkim ruchem opuścił je z powrotem w dół. Podmuch wiatru utworzył fale piasku pod jego butami.
Ponownie się zamachnął, jeszcze raz... po kilku próbach uniósł się w powietrze na kilka centymetrów, lecz nie będąc wstanie polecieć wyżej upadł z powrotem na ziemie.
- Ehh, jesteś za ciężki - syknął Mori, siadając po turecku, co nie było do końca łatwe, gdyż miecz był naprawdę gigantyczny i jego rozmiar odrobinę w tym przeszkadzał.
- Nie jestem za ciężki, ty jesteś za słaby
Miecz najwidoczniej trafił w słaby punkt chłopaka, gdyż ten gdy tylko to usłyszał, zagotował się i zrobił cały czerwony. W mgnieniu oka wstał i warknął:
- Nie jestem za słaby! Udowodnię ci!
Kolejna próba jednak nie wypaliła, a za nią następna i następna, jednak Mori nie miał zamiaru się poddać. Miecz ewidentnie go zdeterminował. Poza tym chłopak postanowił, że skoro ktoś dał mu szanse, to jej nie zmarnuje. Jego nowe życie będzie lepsze, wolne od strachu i bezsilności. Nie traktował tego jako kary, bardziej jako możliwość naprawy starych błędów.
- Nie będę już słaby, nie będę pośmiewiskiem, już nigdy! - mówił coraz głośniej a wiatr co chwile rozdmuchiwał jego czarny płaszcz. Spojrzał na piasek, który sunął po ziemi pod wpływem wiatru. Zamyślił się i krzyknął po chwili
- Już nigdy! - Wziął lekki rozbieg i po kilku sekundach wzniósł się w powietrze. Poczuł lekkość w nogach, poczuł się wolny. To było niesamowite uczucie. Wiatr niósł go niczym szybowiec. Od czasu do czasu machał ogromnymi skrzydłami, które doskonale prezentowały się w świetle księżyca. Jego włosy, wraz z płaszczem, powiewały we wszystkie strony.
- Motyl, jestem jak motyl - krzyknął pełen szczęścia i podekscytowania
- Leć w stronę chmur - powiedział Hatredies
- W stronę chmur? Jakich chmur, tu nie ma żadnych chmu...
Mori zorientował się, co miecz miał na myśli. Wzbił się jeszcze wyżej w górę.
Leciał tak przez parę naście minut, nagle przed jego brązowymi oczami pojawiły się chmury. Takie same jak te, które oglądał z ziemi. Zanurkował w puszystej bieli i ujrzał w oddali panoramę miasta.

sobota, 11 sierpnia 2012

Upojenie 3


Mori stanął przed drzwiami szkoły, której tak ogromnie nienawiedził. Zacisnął rękę na klamce i pociągnął ją w swoją stronę, wszedł do środka. Korytarz był zupełnie pusty, ponieważ wszyscy byli teraz na lekcji. Jego uwagę zwróciła czarna kamera, zawieszona w rogu. Mori podszedł do niej, uśmiechnął się i pomachał. Chciał, żeby to co zrobi, było spektakularne, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Od momentu, gdy ujrzał ciało swojej matki, kompletnie stracił panowanie nad sobą, nawet w najmniejszym stopniu się nie wahał. Szybkim ruchem poprawił grzywkę i udał się w stronę schodów, za którymi znajdowała się jego klasa. Czas zaczął płynąc wolno, Mori stawiał kolejne kroki na schodach. Już nie mógł się doczekać, serce waliło mu jak szalone.
- Ładne spóźnienie Mori - powiedziała pulchna kobieta właśnie schodząca z góry.
Kobietą tą była Jude, nauczała przyrody. Szczerze powiedziawszy, to była jedynym nauczycielem, którego Mori naprawdę lubił. Prawdopodobnie dlatego, że odnajdywał w niej oparcie. Kobieta wiedziała, z jakimi problemami musi borykać się na odzień, bardzo mu współczuła. Często stawała w jego obronie. Mori nie był słabeuszem, nie wyglądał na ofermę, mógłby się przeciwstawić, pokazać, że umie się bronić, jednak za każdym razem stopowała go pewna blokada w głowie. To uczucie, które czuł jest bardzo ciężkie do opisania. Strach przed wykonaniem słabego uderzenia, które wywołało by kolejne salwy śmiechu, uczucie braku wystarczającej siły i samotność, która z dnia na dzień pogrążała jego psychikę. Mori odwdzięczył się kobiecie nieskazitelnie białym uśmiechem.
- Czy coś się stało?
Był zazwyczaj małomówny, dlatego pokiwał tylko głową przecząco. Kobieta czuła, że coś jest nie tak, miała złe przeczucie. Uśmiechnęła się lekko do chłopaka i udała się w dół, w stronę sekretariatu.
- Żegnaj - szepnął pod nosem, gdy kobieta była już daleko. Mori poszedł dalej a z każdym nowym stopniem, przypominał sobie wszystkie złe rzeczy, których doświadczył przez swoich rówieśników. Złość rosła w nim z sekundy na sekundę. Gdy stanął przed drzwiami swojej klasy, usłyszał śmiech, ten szyderczy śmiech, który tak często go ranił. Włożył dłoń do kieszeni i ostrożnie wyjął pistolet. Odbezpieczył go, delikatnie otworzył drzwi i wszedł do środka. Stanął na środku klasy i spojrzał na wychowawce.
- Co ty chcesz zrobić ?! - wrzasnął przerażony nauczyciel, gdy zobaczył broń w prawej ręce Moriego.
Mam siedemnaście kul - zaczął - jedna na osobę. Zginą ci, których nie cierpię najbardziej.
Uczniowie nie mogli wierzyć w to co widzą, zamarli w strachu czekając na krok wychowawcy, który ze strachu trząsł się jak przemoczony pies. Jeden z chłopaków rzucił się w stronę drzwi, już prawie chwycił za klamkę, gdy poczuł, jak kula przechodzi przez jego plecy. Splunął krwią i upadł na podłogę. W szkole rozległ się huk, a dziewczyny zaczęły krzyczeć i panikować. Mori odwrócił się w stronę rówieśników i wymierzył.
- Mike - wymamrotał śmiertelnie poważny. Odtwarzał sobie w głowie, jak często go upokarzał. Przypomniał sobie wydarzenie z przed trzech miesięcy. Pewnego dnia do szkoły przeniosła sie pewna dziewczyna. Była dość ładna, wesoła i otwarta. Była jedyną uczennicą w szkole, która chętnie z nim rozmawiała. Po jakimś czasie, zbliżyli się do siebie. Mori zakochał się ze wzajemnością, okres czasu, w którym z nią był, mimo, że bardzo krótki, to jednak był jednym z najlepszych w jego życiu. Niestety, któregoś dnia wszystko się skończyło. Przyszedł lepszy, przystojniejszy, lubiany Mike, i wkrótce dziewczyna zerwała z Morim właśnie dla niego.
Mori nacisnął spust. Odgłos upadającego ciała wyprzedził pisk zapłakanych uczniów którzy błagali go, żeby przestał. Sparaliżowani strachem tkwili w ławkach w bezruchu. Tym razem to oni byli zupełnie bezsilni. Pozostawiali swój los, Moriemu, to on decydował teraz o ich śmierci i życiu. Nagle jedna z dziewczyn wstała i podbiegła do Moriego.
- Co ty robisz, opanuj się! - krzyczała przez łzy - byliśmy kiedyś przyjaciółmi, byliśmy razem... pomogę ci tylko błagam przestań!
Mori pozostał niewzruszony.
- Kate - powiedział, po czym ponownie nacisnął spust. Stojąca przed nim dziewczyna, z niedowierzaniem i łzami w oczach upadła na kolana
- Dlaczego? - wymamrotała resztkami sił i ułożyła się na podłodze, na której po chwili pojawiła się kałuża krwi.
Przed oczami Moriego ukazała się scena z wczorajszego dnia, gdy wracał z parku. Dokładnie pamiętał kto był przy tym, kto się z niego śmiał i kto mu nie pomógł. Seria strzałów, kolejne ciała upadające na ziemie i krew tryskająca we wszystkie strony. Mori usłyszał kroki na schodach.
- Mori, jeśli tam jesteś, odłóż broń, błagam cię! Zrób to co mowie!
- Wyjdź i porozmawiaj z nami, pomożemy ci.
- Jesteście odważni przychodząc tutaj, szczególnie ty, Jude. Mógłbym cię zabić, tu i teraz, pomyślałaś o twoim synie? Codziennie żył by bez matki, codziennie cierpiał był tak samo jak ja bez ojca, aż w końcu skończył by tak samo jak ja. Jeżeli otworzycie drzwi, wszyscy zginą bez wyjątku - powiedział.
Zapadła cisza.
Mori spojrzał na magazynek i ponownie na obraz klasy. Wodził wzrokiem od prawej do lewej strony. Z niezadowoleniem i powagą na twarzy powiedział - zostały mi dwie kule, jedna dla Emily i jedna dla mnie. Tym słowom towarzyszyło liczne westchnięcia osób, które w bezruchu wpatrywały się w Moriego.
- lecz Emily dzisiaj nie ma, a nie mogę dopuścić do takiego marnotrawstwa - powiedział i spojrzał na nauczyciela, który gdy tylko uchwycił jego przerażające spojrzenie zrobił się jeszcze bardziej blady.
Panie Wayson, zostało 9 osób w klasie, razem z panem. Decyzje, która z nich umrze zostawiam panu.
Po czole nauczyciela spłynęła kropla potu, którą obtarł drżącą ręka.
- Jeżeli nie wybierzesz nikogo, to sam zginiesz - dodał po chwili, a jego twarz cały czas pozostawała niewzruszona i poważna.
Mężczyzna w milczeniu spojrzał na klasę. Uczniowie wybuchli płaczem, swoje życie powierzali wówczas jemu, każdy błagał, aby to nie on został wybrany, każdy bał się o życie, każdy chciał żyć. Ale nie każdy mógł...
- Tom.... wybieram jego - wyjąkał nauczyciel.
Mori wycelował i ułożył wskazujący palec na spuście. Tom przełknął śline, wiedział, że to już jego koniec.
Nagle Mori obrócił się o 90 stopni w stronę nauczyciela.
- jesteś tchórzem, zamiast poświecić swoje własne życie, wolałeś zrzucić karę na kogoś innego, młodego, na kogoś, kogo czeka całe życie, gdyby to ktoś inny stał teraz przed tobą, a ja siedziałbym wraz z nimi, mógłbym zginąc. Jesteś tchórzem, takim samym jak ja, i tak samo jak ja dzisiaj zginiesz.
Nauczyciel nie zdążył nawet nic powiedzieć, kula wdrążyła się w jego czoło, z którego trysnął strumień czerwieni.
Mori usłyszał syrenę nadjeżdżającej policji. Przyłożył sobie pistolet do czoła. Przez jego głowę przeleciało całe życie, przypomniał sobie szczęśliwe chwile z ojcem, matką, przypomniał sobie całą, nawet jego daleką rodzinę. Wtedy dopiero zorientował się jak bardzo ich zawiódł, chciał to cofnąc ale było juz za późno. Policja była już pod szkołą, już slyszał szybkie kroki na schodach. Przed jego oczami pojawił się obraz Kate, żałował, że ją zabił, chciał to cofnąć.. Dalej coś do niej czuł, przypomniał sobie ile nocy spędził z nia na polanie pod dębem, ile nocy przegadali i prześmiali wspólnie. Potem zobaczył swoją matkę, przerażoną po tym co zrobił.
- Tak jest w środku - usłyszał zza drzwi, i ze wzrokiem wbitym w jego rówieśników nacisnął spust.

sobota, 28 lipca 2012

Decyzja 2




Wróciłem - wymamrotał wchodząc do domu. Ściągnąwszy buty i powiesiwszy bluzę otworzył drzwi do pokoju i wszedł do środka. Zastał nieruchomą sylwetkę kobiety wpatrzonej w telewizor.
- Wróciłem mamo - powtórzył, tym razem głośniej i wyraźniej.
Kobieta nie zareagowała.
Mori zbliżył się do sofy, na której siedziała.
- Strasznie tu zimno - powiedział zamykając okno, - ty płaczesz? - dodał po chwili siadając obok i łapiąc ją za ręke.
- Znowu on?
Milczała, przerażenie namalowane na jej twarzy zdawało się mówić, że wie co zaraz będzie miało miejsce.
- Dlaczego nie uciekniemy?!
Mori usłyszał, jak ktoś wchodzido pokoju. Po sekundzie poczuł ciężar ręki na ramieniu i usłyszał głos ojczyma.
- O której to wracamy do domu?
- Znowu pił - pomyślał Mori, poczuwszy dobrze znany zapach opitego mężczyzny. Wiedział, co go czeka.
Ojczym pociągnął go z taką siłą, że lecący chłopak upadł na ziemie.
- Teraz ci pokaże - krzyknął po czym wyciągnął pas ze spodni. Chwycił za jego skórzane zakończenie, tak aby bić metalową częścią, zamachnął się i uderzył.
Mori zawył, zakrył głowę rękoma.
- Nauczę cię! - krzyknął uśmiechnięty ojczym wymierzając kolejny cios.
Mori poczuł przeszywający ból w ręce.
- Przestań! - krzyknął
Ale na nic, mężczyzna kopnął go w biodro. Mori z bólu obrócił się na plecy. Leżał ze wzrokiem wbitym w podłogę, wyczekując na kolejny, bolesny cios. Nie musiał długo czekać.
- A masz, dziwko! - powiedział mężczyzna wymierzając bolesny cios w kręgosłup. To uderzenie Mori poczuł najbardziej, zawył przeraźliwie i zaczął łkać.
- Mamo! - wymamrotał, a po jego policzkach spływały kolejne łzy.
- Mamo?! - zaśmiał się ojczym, chwycił chłopaka za włosy i pociągnął tak mocno, że wyrwał ich sporą cześć, po czym ponownie uderzył Moriego metalową częścią pasa, tym razem w twarz. Z jego nosa zaczęła cieknąc krew. Gdy ojczym to zobaczył, przestraszył się.
- Nic ci nie zrobiłem, nie przesadzaj - powiedział, odsunąwszy się.
Chłopak spojrzał na matkę, która w spokoju przysłuchiwała się krzykom.
- Ratuj!
Kobieta dalej jednak nie reagowała.
Mori leżał przez kilka sekund, po czym gdy zobaczył, że ojczyma nie ma w pobliżu i usłyszał trzaśniecie drzwi wstał. Nie widział twarzy matki, nie chciał jej widzieć. Brzydził się nią.
- Jak mogłaś matko, jak mogłaś! - wrzeszczał przez łzy
Mori był przerażony, pierwszy raz ojczym pobił go tak mocno, pierwszy raz jego własna matka nie wstawiła się w jego obronie.
- Nienawidzę cię - wrzasnął, po czym poszedł do łazienki doprowadzić się do normalnego stanu.



Mori leżał w łóżku, przez ból w plecach nie mógł zasnąć. Wpatrzony w biały sufit, wspominał dzieciństwo. - Pamiętam jak pojechaliśmy na wycieczkę nad jezioro - mówił w myślach a na jego twarzy widniał lekki uśmiech. Pierwszy raz wtedy łowiłem ryby. Mama powiedziała, że jak nic nie złapie, to nie będzie kolacji. Jednak ryby nie chciały brać. Wtedy on powiedział mi, że muszę zawiesić przynętę na haczyku, tata... przypomniał sobie swojego ojca. Momentalnie posmutniał. Mori długo nie mógł się otrząsnąć po jego śmierci. Przez kilka miesięcy do nikogo się nie odzywał. Był z nim bardzo zżyty, tak na prawdę, ojciec był jedyną osoba, która go rozumiała. Próbował zapomnieć, wymazać z pamięci ale codziennie, gdy tylko patrzył w lustro wspomnienia wracały. - Tak bardzo mi go brakuje, pomyślał, a z jego policzka spłynęła pojedyncza łza. - Ten tyran, zapłaci za to mi i mojej matce. Jednak jestem bezsilny, kolejny raz jestem bezsilny. Obrócił się na bok. Miał wyrzuty sumienia, po tym jak powiedział własnej matce, że ją nienawidzi. Postanowił przeprosić ją rano, gdy tylko wstanie.

Moriego obudził znajomy spiew ptaków zza okna. Chciał wstać, ale poczuł przeszywający ból w plecach. Był cały obolały, a jego ręce były pokryte licznymi sińcami. Wstał i udał się do łazienki. Nalał wodę do kubka, nałożył pastę na szczoteczkę i ujrzał w odbiciu swoją bliznę.
- Jak bardzo bym chciał, żeby to był tylko zły sen - powiedział, po czym zaczął szczotkować zęby. Gdy skończył zgasił światło i udał się do kuchni. Przekroczył próg i jego serce momentalnie zaczęło szybko bić.
- Nie!
Mori nie mógł uwierzyć w to co widzi. Na środku kuchni wisiało ciało jego własnej matki.
- Nie! Krzyknął, ale na próżno. Było już za późno. W płaczu podbiegł do kobiety, zaczął ją odwiązywać. Próbował ją uratować, niestety już nie oddychała. Mori spojrzał na jej smutną twarz i poczuł ogromny ból w sercu. Nie mógł przyjąć tego do wiadomości. -To tylko koszmar.. - pomyślał po czym odsunął się i powoli, oparty o ścianę zsunął się na ziemie.
- To tylko koszmar!
- To moja wina, to wszystko moja wina, gdybym nie powiedział, że jej nienawidzę, dziś by żyła! - krzyczał okładając piescami podłoge
Nie przestając płakać, pobiegł do przedpokoju. W złości szarpnął za drzwi szafy, i wyjął stare pudełko po butach. Znajdowała się w nim broń jego ojczyma. Mori odbezpieczył pistolet i przyłożył jego lufę do głowy. Bil się z myślami. Nie nacisnął spustu. Z powrotem zabezpieczył broń i włożył ją do kieszeni. Wybiegł z domu. Dzisiaj wszystko się zakończy, pomyślał. Jako, że wszyscy jego znajomi byli w szkole, spotykał po drodze tylko ludzi, których nie znał. Szybki krok, brak koszuli i płacz przyciągała ich ciekawski wzrok. Nagle przed swoimi stopami ujrzał kałuże, do której wczoraj wsypano mu książki. Zobaczył w niej swoje odbicie tak dokładne, ze uchwyciło łzy ciurkiem spływające po jego policzkach. Ludzie z zaciekawieniem patrzyli się na to co robi. Mori lekko zanurzył palce w kałuży i zdecydował, że przed " końcem " musi pożegnać się z jednym miejscem.
Spojrzał na stare, znajome drzewo, dające ogrom cienia i westchnął. Podszedł bliżej poczym usiadł w miejscu, w którym miał zwyczaj przesiadywać i rozmyslać. Włożył dłoń do kieszeni i wyjął wyrwaną kartke z zeszytu. Nosił ją po to aby napisać list przed popełnieniem samobójstwa. List który ktoś kiedyś odczyta. Z drugiej kieszeni wyjął długopis i zaczął coś pisać. Złożył kartkę na pół i włożył ją pod kamien leżący tuż obok jego nogi. Ostatni raz spojrzał na zieloną łąke, wspaniałe chmury, ostatni raz przyjrzał się wyglądowi liści, które niesie wiatr, ostatni raz przysłuchał się spiewowi ptaków.
- Niesamowite - powiedział zamknąwszy oczy.

sobota, 21 lipca 2012

Początek 1


"Gdy Bóg tekst ludzki przekreśla, to znaczy, że chce napisać coś ważniejszego." - Jacques Beninge Bossuet.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Cała historia zaczęła się pewnego chłodnego, lipcowego wieczoru. W miejscu, w którym szare kolory i odgłosy miasta zastępowały wesołe spiewy ptaków, leżał pewien brunet. Miał na imie Mori. Spędzał w tym miejscu wiele czasu. Przywiązał się do charakterystycznego szumu drzew i do miekkiego dotyku trawy. Leżał właśnie pod ogromnym dębem, wpatrzony w niebo. Zastanawiał się, co jest za pusztystą bielą, o której kształtach tak często dumał, co jest za gwiazdami, których blask tak często podziwiał.
Gdy skończył szesnaście lat jego matka poznała nowego mężczyzne. Razem z nim przeprowadzili się do miasta. Niestety chłopak miał duże problemy z zaklimatyzowaniem się w nowej szkole. Tamtejsza młodzież szydziła z niego, z jego wyglądu. Mori był wysokim, wysportowanym brunetem o brązowych oczach. Byłby bardzo przystojny gdyby nie jeden incydent. Gdy miał kilka lat, podczas pożaru został oszpecony do końca życia. Połowa jego twarzy była ohydnie poparzona.
Mori był wyjątkowo czułym chłopakiem, każde przykre słowa skierowane w jego strone, mimo, że zdawały się przechodzić obok jego uszu, w rzeczywistości bardzo go raniły. Większość ludzi widząc go, starała się ukryć obrzydzenie. Jednak Mori dostrzegał ich przerażony, uciekający wzrok, ich niechętny wyraz twarzy i usta, zdające się prowadzić rozmowe od niechcenia. Każdego dnia cierpiał, każdego dnia jego psychika kruszyła się niczym cieniutka jak kartka papieru porcelana. Mori dusił wszystkie negatywne uczucia w sobie. Uważał, że jego matka, od kiedy poznała nowego mężczyzne, przestała się nim interesować. Każde bolesne splunięcie krwi zatrzymywał w gardle. Był samotny...
Mori poczuł, jak wiatr delikatnie sunie po jego ręce i wplata się w jego czarne jak smoła włosy, wywołujac gęsią skórke.  Zamknął oczy i zadał sobie pytanie. Dlaczego to mnie musiało spotkać? Jeżeli bóg istnieje, to dlaczego mi to robi? Utonął w myślach... Ujrzał przed sobą palący się dom, poczuł dobrze znany zapach czarnego dymu. Przypomniał sobie bolesny żar płomeni, liżących jego skóre na twarzy i dzwiek skwierczącej deski palącej się pod jego stopami. Mori zaczął się niespokojnie wiercić i oddychac coraz szybciej. Po chwili otrząsnął się ze słych wspomnien, obudził się cały spocony, przed swoimi oczyma ponownie ujżał zieloną łąke, którą kołysał wiatr. Zaciągnał długi wdech swieżego powietrza, obtarł czoło z potu po czym wyjął z plecaka długi sznur.
- Czy dzisiaj jest czas? - powiedział na głos. Z boku wyglądało to jakby rozmawiał z potężna gałęzią starego drzewa i to jej powierzał swój los.  W reczywistości jednak patrzył na niebo, na gwiazdy, to im zadał to pytanie. W jego brązowych,  jak kasztan, łzawiących oczach odbiłał się księżyc w pełni. Zebrał się potęzny wiatr, liściaste korony drzew zaczęły tańczyć na tle nieba. Niewidzialna siła niosła zaschnięte liście, coraz wyżej w góre. Smiertelną cisze przerwał lodowaty deszcz, który razem z kryształowymi łzami spływał  po jego zimnych, bladych policzkach.
- Nie jestem na tyle odważny, nie moge... nie dziś - powiedział i poczuł jak serce podchodzi mu pod gardło. Westchnął i spojrzał na zegarek. 
- Czas się już zbierać. - powiedział zrezygnowany, włożył lniany sznur spowrotem do plecaka, i udał sie w strone leśnej scieżki, która po chwilii przeniosła go do miasta. 
Mori szedł krętą, zatłoczoną uliczką, spoglądał na ludzi. Zazdrościł im normalności, tego,  że są szcześliwi, piękni.
 Nagle usłyszał zza pleców znajomy głos, obrócił się i zobaczył bande nastolatków.
- Hej spójrzcie! Czy to nie ten pedał ze szkoły? - zaśmiał się jeden z nich.
- Nie możliwe, on wychodzi z do... - zaczął kolejny, ale ktoś wszedł mu w słowo.
- Dawajcie, nagramy to!
Mori smutnie westchnął, i obróciwszy się kontynuował podróz do domu. Niestety jego rówiesnicy nie dali za wygraną. Jeden z nich podbiegł do niego i z nienacka wyszarpał mu plecak, po czym zaczął z nim uciekać. Zdenerwowało to Moriego, zaczął go gonić, ale był bezsilny. Uciekający chłopak zatrzymał się, rozsunął plecak, i smiejąc się do swoich towarzyszy wysypał do kałuży jego zawartość. Wraz z paroma książkami i zeszytami wypadła lina. Mori wyrwał mu plecak i zaczął pakować przemoczone książaki, usłyszał z daleka kroki, a potem głos dziewczyny. Na twarzy Moriego namalował się mglisty usmiech, który wyrażał jego nadzieje.
- Chcesz się powiesić? - zapytała, kątem oka spoglądając na leżący w kałuży sznur wisielca.
Mori opuścił wzrok. Dziewczyną stojąca nad nim była Emily. Była ona jedną z najpopularniejszych osób w szkole. Zdecydowanie zawdzięczała to wyglądowi. Swoim subtelnym ustom, które tak często raniły, swoim niebieskim jak ocean oczom, swoimi włosami, które powiewały na wietrze w sposób, w który żadne inne nie umiały.  Mori jej niecierpiał. Nienawidził jej sposobu mówienia, bycia. Tego, że szydziła z innych ludzi. Mimo to była tak aktrakcyjna, że często snuł myśli erotyczne, związane z jej osobą.
- Byle szybko! I tak nikt cie nie chce - dodała szyderczo i splunęła na włosy chłopaka.
- Zmywamy się z tąd
Mori usiadł na krawężniku chodnika. Jestem bezsilny, słaby, pomyślał wpatrzony w trzęsącą się ręke. Po chwili ujrzał, że ulica jest zupełnie pusta. Wówczas zorientował sie, jak ludzie obojętnie przechodzą obok krzywdy innych. Należy się im kara, powiedział w myślach i założywszy plecak na jedno ramie udał się w strone domu.