sobota, 21 lipca 2012

Początek 1


"Gdy Bóg tekst ludzki przekreśla, to znaczy, że chce napisać coś ważniejszego." - Jacques Beninge Bossuet.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Cała historia zaczęła się pewnego chłodnego, lipcowego wieczoru. W miejscu, w którym szare kolory i odgłosy miasta zastępowały wesołe spiewy ptaków, leżał pewien brunet. Miał na imie Mori. Spędzał w tym miejscu wiele czasu. Przywiązał się do charakterystycznego szumu drzew i do miekkiego dotyku trawy. Leżał właśnie pod ogromnym dębem, wpatrzony w niebo. Zastanawiał się, co jest za pusztystą bielą, o której kształtach tak często dumał, co jest za gwiazdami, których blask tak często podziwiał.
Gdy skończył szesnaście lat jego matka poznała nowego mężczyzne. Razem z nim przeprowadzili się do miasta. Niestety chłopak miał duże problemy z zaklimatyzowaniem się w nowej szkole. Tamtejsza młodzież szydziła z niego, z jego wyglądu. Mori był wysokim, wysportowanym brunetem o brązowych oczach. Byłby bardzo przystojny gdyby nie jeden incydent. Gdy miał kilka lat, podczas pożaru został oszpecony do końca życia. Połowa jego twarzy była ohydnie poparzona.
Mori był wyjątkowo czułym chłopakiem, każde przykre słowa skierowane w jego strone, mimo, że zdawały się przechodzić obok jego uszu, w rzeczywistości bardzo go raniły. Większość ludzi widząc go, starała się ukryć obrzydzenie. Jednak Mori dostrzegał ich przerażony, uciekający wzrok, ich niechętny wyraz twarzy i usta, zdające się prowadzić rozmowe od niechcenia. Każdego dnia cierpiał, każdego dnia jego psychika kruszyła się niczym cieniutka jak kartka papieru porcelana. Mori dusił wszystkie negatywne uczucia w sobie. Uważał, że jego matka, od kiedy poznała nowego mężczyzne, przestała się nim interesować. Każde bolesne splunięcie krwi zatrzymywał w gardle. Był samotny...
Mori poczuł, jak wiatr delikatnie sunie po jego ręce i wplata się w jego czarne jak smoła włosy, wywołujac gęsią skórke.  Zamknął oczy i zadał sobie pytanie. Dlaczego to mnie musiało spotkać? Jeżeli bóg istnieje, to dlaczego mi to robi? Utonął w myślach... Ujrzał przed sobą palący się dom, poczuł dobrze znany zapach czarnego dymu. Przypomniał sobie bolesny żar płomeni, liżących jego skóre na twarzy i dzwiek skwierczącej deski palącej się pod jego stopami. Mori zaczął się niespokojnie wiercić i oddychac coraz szybciej. Po chwili otrząsnął się ze słych wspomnien, obudził się cały spocony, przed swoimi oczyma ponownie ujżał zieloną łąke, którą kołysał wiatr. Zaciągnał długi wdech swieżego powietrza, obtarł czoło z potu po czym wyjął z plecaka długi sznur.
- Czy dzisiaj jest czas? - powiedział na głos. Z boku wyglądało to jakby rozmawiał z potężna gałęzią starego drzewa i to jej powierzał swój los.  W reczywistości jednak patrzył na niebo, na gwiazdy, to im zadał to pytanie. W jego brązowych,  jak kasztan, łzawiących oczach odbiłał się księżyc w pełni. Zebrał się potęzny wiatr, liściaste korony drzew zaczęły tańczyć na tle nieba. Niewidzialna siła niosła zaschnięte liście, coraz wyżej w góre. Smiertelną cisze przerwał lodowaty deszcz, który razem z kryształowymi łzami spływał  po jego zimnych, bladych policzkach.
- Nie jestem na tyle odważny, nie moge... nie dziś - powiedział i poczuł jak serce podchodzi mu pod gardło. Westchnął i spojrzał na zegarek. 
- Czas się już zbierać. - powiedział zrezygnowany, włożył lniany sznur spowrotem do plecaka, i udał sie w strone leśnej scieżki, która po chwilii przeniosła go do miasta. 
Mori szedł krętą, zatłoczoną uliczką, spoglądał na ludzi. Zazdrościł im normalności, tego,  że są szcześliwi, piękni.
 Nagle usłyszał zza pleców znajomy głos, obrócił się i zobaczył bande nastolatków.
- Hej spójrzcie! Czy to nie ten pedał ze szkoły? - zaśmiał się jeden z nich.
- Nie możliwe, on wychodzi z do... - zaczął kolejny, ale ktoś wszedł mu w słowo.
- Dawajcie, nagramy to!
Mori smutnie westchnął, i obróciwszy się kontynuował podróz do domu. Niestety jego rówiesnicy nie dali za wygraną. Jeden z nich podbiegł do niego i z nienacka wyszarpał mu plecak, po czym zaczął z nim uciekać. Zdenerwowało to Moriego, zaczął go gonić, ale był bezsilny. Uciekający chłopak zatrzymał się, rozsunął plecak, i smiejąc się do swoich towarzyszy wysypał do kałuży jego zawartość. Wraz z paroma książkami i zeszytami wypadła lina. Mori wyrwał mu plecak i zaczął pakować przemoczone książaki, usłyszał z daleka kroki, a potem głos dziewczyny. Na twarzy Moriego namalował się mglisty usmiech, który wyrażał jego nadzieje.
- Chcesz się powiesić? - zapytała, kątem oka spoglądając na leżący w kałuży sznur wisielca.
Mori opuścił wzrok. Dziewczyną stojąca nad nim była Emily. Była ona jedną z najpopularniejszych osób w szkole. Zdecydowanie zawdzięczała to wyglądowi. Swoim subtelnym ustom, które tak często raniły, swoim niebieskim jak ocean oczom, swoimi włosami, które powiewały na wietrze w sposób, w który żadne inne nie umiały.  Mori jej niecierpiał. Nienawidził jej sposobu mówienia, bycia. Tego, że szydziła z innych ludzi. Mimo to była tak aktrakcyjna, że często snuł myśli erotyczne, związane z jej osobą.
- Byle szybko! I tak nikt cie nie chce - dodała szyderczo i splunęła na włosy chłopaka.
- Zmywamy się z tąd
Mori usiadł na krawężniku chodnika. Jestem bezsilny, słaby, pomyślał wpatrzony w trzęsącą się ręke. Po chwili ujrzał, że ulica jest zupełnie pusta. Wówczas zorientował sie, jak ludzie obojętnie przechodzą obok krzywdy innych. Należy się im kara, powiedział w myślach i założywszy plecak na jedno ramie udał się w strone domu.


1 komentarz: